poniedziałek, 19 października 2015

Brownie wg Nigela

Pisałam już jaką wielbicielką Nigela Slatera jestem? Chyba tak;). Dziś przepis z najbardziej wymorusanej kakao kartki mojego egzemplarza The Kitchen Diaries - książka sama otwiera mi się na tej stronie bo jest to wypiek, do którego jako miłośniczka czekolady bardzo często powracam. 
To ciasto jest dobre na wszelkiego rodzaju dołki, humorki...taka ilość czekolady gwarantuje porządny wyrzut endorfin. Jest bogate w smaku, cytując mistrza  - "gęste jak błoto w Glastonbury", dekadencko czekoladowe. Ja dodaję do niego jeszcze orzeszki włoskie - bo tak lubię.
Idealne podane jeszcze na ciepło z kleksem prawdziwej bitej śmietany. Yum:).



























Brownie z The Kitchen Diaries

300 g cukru
250 g masła
250 g czekolady 70%
3 jajka + jedno dodatkowe żółtko
60 g mąki
60 g kakao dobrej jakości
szczypta soli
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
garść posiekanych orzechów włoskich


1. Przygotowałam sobie blaszkę, wyłożyłam ją pergaminem do pieczenia (u mnie tortownica, Nigel proponuje kwadratową foremkę o boku 23 cm), rozgrzałam piekarnik do 180 stopni.

2. Miękkie masło utarłam przy pomocy robota kuchennego na puszystą masę z cukrem. 

3. Tymczasem 200g czekolady połamałam na kawałeczki i rozpuściłam w rondelku nad parującą wodą. Pozostałe 50 g pokroiłam w drobniejsze cząsteczki.

4. Jajka rozbiłam do miseczki i delikatnie ubiłam widelcem. Przesiałam razem mąkę, kakao,  i proszek do pieczenia wraz ze szczyptą soli. 

5. Jajka po trochu dodałam do misy robota na wolnych obrotach mieszadła, zwiększając obroty pomiędzy kolejnymi porcjami. 

6. Do mikstury maślano jajecznej dodałam roztopioną czekoladę. Na koniec dodałam przesiane suche składniki  wraz z orzechami i bardzo delikatnie całość połączyłam mieszając ręcznie.

7. Ciasto wylałam do blaszki, wygładziłam wierzch łyżką. Piekłam w piekarniku sprawdzając po około 15 minutach patyczkiem konsystencję. Brownie jest gotowe gdy patyczek wychodzi lekko lepki, ale bez surowego ciasta doń przyczepionego. Ciasto ma być wilgotne w środku i całkowicie wypieczone tylko z brzegów - nawet jeżeli wydaje nam się na początku trochę zbyt "surowe" po ostygnięciu zastyga, więc bez obaw.




piątek, 16 października 2015

Tarta z pieczonymi burakami, konfiturą z czerwonej cebuli i serem feta.

Kocham buraki w każdej postaci, a moim ostatnim odkryciem jest burak wytaplany w oliwie z miodem, ziołami i octem balsamicznym i upieczony - pychota, zwłaszcza w kanapce z kozim serem i rukolą. Taki burak naprawdę świetnie gra w duecie z serami o wyrazistym smaku, tak jak w przypadku tarty z fetą, którą niedawno upiekłam. Do tarty użyłam tym razem kupnego ciasta francuskiego, choć takiego dobrej jakości, na maśle. Nie ma to jak tarta na cieście własnej roboty - niestety bywa, że czasu brakuje...



Tarta z pieczonymi burakami, konfiturą z czerwonej cebuli i serem feta

Konfitura  z czerwonej cebuli: 
5 średniej wielkości cebul czerwonych
1 ząbek czosnku
łyżka masła klarowanego
1 pełna lampka czerwonego wytrawnego wina wątpliwej jakości (żeby nie żal było użyć do gotowania;))
1 łyżka octu balsamicznego
2 łyżki miodu
sól 
1parę gałązek tymianku, mała gałązka rozmarynu

Pieczone buraki:
2 spore buraki
3 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka miodu
1 łyżka octu balsamicznego
szczypta soli morskiej gruboziarnistej
tymianek, rozmaryn

dodatkowo:
100 g sera feta
3 jajka
3 łyżki kwaśnej śmietany
sól, pieprz
gotowe ciasto francuskie na maśle 

1. Cebule posiekałam w krążki, czosnej cieniutko w plasterki. Podsmażyłam na maśle aż lekko się skarmelizowała. Wtedy dodałam wino, miód, ocet balsamiczny, sól pozostawiłam na małym ogniu przez około 30-40 minut, aż cały płyn wyparuje. Dobrze smażyć taką konfiturę w ciężkim żeliwnym naczyniu, albo przynajmniej na ciężkiej patelni z grubym dnem. Muszę też przyznać, że ilość miodu/octu balsamicznego/soli jest nieco orientacyjna - kierując się smakiem modyfikowałam ją w trakcie, tak żeby uzyskać pewien balans kwasowości/słodkości. Pod koniec smażenia dodałam zioła.

2. Tymczasem wyszorowane buraki wraz ze skórką podgotowałam w lekko osolonej wodzie. Jak lekko zmiękły, pokroiłam je na ósemki.

3. Przygotowałam marynatę z oliwy z oliwek, octu balsamicznego i miodu z ziołami, i wymieszałam z nią pokrojone buraki. Wyłożyłam je następnie na blaszkę i piekłam w temperaturze 200 stopni aż staly się całkowicie miękkie, z lekko podpieczoną skórką. Dobrze jest poprzewracać je  w trakcie pieczenia.

4. Ciasto na tartę wyłożyłam na blaszkę i lekko podpiekłam, tylko na tyle, żeby nie wykładać nadzienia na surowe ciasto.

5. Na podpieczony spód wyłożyłam warstwę cebuli, następnie ułożyłam buraki, posypałam całość serem feta i zalałam tartę rozbełtanymi jajkami wymieszanymi ze śmietaną (lekko osolonymi, ze szczyptą świeżo zmielonego pieprzu.

6. Piekłam w temperaturze 180 stopni aż masa jajeczna się zetnie.







środa, 19 sierpnia 2015

Tarta z kremem waniliowo-bazyliowym i letnimi owocami

Do zrobienia tej tarty zainspirował mnie przepis z ostatniego wydania magazynu Kuchnia. W rezultacie jednak, jak to często u mnie bywa, z oryginałem wspólną ma tylko ideę dodania posiekanych listków bazylii do creme patissiere. Przepis na ciasto kruche miałam lepszy - mam złe doświadczenia ze spodami do tarty, do których dodaje się surowe jajko. Natomiast w momencie gdy doszłam do kremu czasopismo już gdzieś zapodziałam, więc wykorzystałam prosty przepis na creme patissiere autorstwa Marthy Stewart.
Owoce w zasadzie można użyć dowolne, u mnie borówki amerykańskie i maliny z ogródka teściowej:).








































Tarta z letnimi owocami i kremem bazyliowo-waniliowym

260 g mąki
180g masła
1 łyżka zimnej wody
60 g cukru
szczypta soli

2 kubki mleka
6 dużych żółtek
6 łyżek cukru
6 łyżek mąki
nasionka z jednej laski wanilii
  
1. Mąkę wsypałam do miski razem z cukrem i solą, zimne masło posiekałam drobno, dodałam do mąki. Całość rozcierałam w palcach aż całe masło połączyło się z mąką i ciasto przypomina w konsystencji drobne okruchy chleba.

2. Dolałam łyżkę zimnej wody, ciasto wysypałam na stolnicę i zagniatałam szybko aż powstanie z niego kula.

3. Ostatnimi czasy wolę rozwałkowywać ciasto przed chłodzeniem - tak mi dużo łatwiej. Rozwałkowałam zatem ciasto, wyłożyłam nim foremkę do tarty, ponakłuwała widelcem i całą formę włożyłam do zamrażarki na jakieś 15 minut.

4. Po schłodzeniu ciasta, piekłam je w temperaturze 180 stopni aż się przyrumieni.

5. Tymczasem wzięłam się za creme patissiere. Zagotowałam mleko i posiekałam łyżkę listków bazylii.

6. W miseczce roztrzepałam żółtka z cukrem, mąką i wanilią. Dodałam parę łyżek zagotowanego mleka do mikstury jajecznej, rozrzedzając jej konsystencję i podnosząc temperaturę, tak by dobrze połączyła się z mlekiem.

7. Jajka wlałam do mleka, dosypałam bazylię. Krem, który momentalnie zgęstniał, doprowadziłam ponownie do wrzenia na dużym gazie, cały czas ubijając trzepaczką.

8. Zmniejszyłam gaz o połowę i mieszałam go dalej przez około 2 minuty, czekając aż zrobi się bardziej błyszczący i łatwiejszy do mieszania. Gotowy przykryłam szczelnie folią spożywczą (tak by dotykała powierzchni kremu, inaczej robi się kożuch) i odstawiłam do wystygnięcia.

9. Zimny krem wyłożyłam na upieczony spód tarty, udekorowałam poprzez wysypanie nań fury malin i borówek. Było pysznie!

piątek, 7 sierpnia 2015

Słoikowanie: konfitura brzoskwiniowa z miodem i lawendą.

Wczoraj do drugiej w nocy słoikowałam, chciałam ten przepis odłożyć na jutro ale to co mi wyszło jest tak obłędnie pyszne, że nie mogę się powstrzymać i nie podzielić się z Wami moim odkryciem od razu:).

To konfitura z lokalnych brzoskwiń, z miodem z Łazu i lawendą z mojego ogródka. Pozbawiona białego cukru, za to eksplodująca smakami podsmażonych owoców, miodu i delikatnym aromatem najpiękniej pachnącego kwiatu.


Tylko 3 składniki, a rezultat to feeria smaków i zapachu:).



Konfitura brzoskwiniowa na miodzie z lawendą

1 kg brzoskwiń
1/2 litra miodu (u mnie lipowy)
1 łyżka kwiatów lawendy


1. To konfitura dla leniwców takich jak ja, którym się nie chce obierać brzoskwiń:). Brzoskwinie pozbawiłam pestek, pokroiłam w ćwiartki, zalałam miodem, włożyłam do ciężkiego garnka i pozwoliłam im pyrkać leciutko na małym ogniu przez jakieś 2 godziny. 

2. Zostawiłam je na noc w garnku pod przykryciem i rano doprowadziłam raz jeszcze do wrzenia i gotowałam znów na malutkim ogniu, aż osiągnęłam pożądaną konsystencję - lekkiej konfitury o konsystencji lejącego miodu z większymi kawałkami owoców. Pod koniec gotowania dodałam lawendę.

3. Rozłożyłam do słoiczków i pasteryzowałam je w kąpieli wodnej.






Słoikowanie: chutney z moreli i jabłek

Tego mi brakowało! U nas w sklepach o dobry chutney trudno, no to musiałam sobie sama poradzić. To definitywnie mój ulubiony dodatek do kanapek z serem, burgerów (tych bezmięsnych oczywiście;)). Tost, cheddar i taki "pikantny dżem" - niebo w gębie:).

Ten chutney powstał na bazie świeżych moreli i jabłek szabrowanych z ogródka koleżanki (dzięki Bogusiu!). Jabłka były raczej z gatunku tych kwaśnych, dlatego warto ocet dodawać po troszeczkę i próbować w trakcie gotowania, tak aby odpowiednio zbalansować smak słodki z kwaśnym - radzę orientacyjnie potraktować ilość dodanych przypraw, tak aby całość jak najbardziej trafiła w nasz smak.






























Chutney morelowo-jabłkowy z żurawiną

1kg pozbawionych pestek moreli
1/2kg jabłek
2 garście suszonej żurawiny
1 duża czerwona cebula
1łyżka suszonych strączków kardamonu
1 łyżka czarnuszki
1 łyżeczka nasion kozieradki
1 suszona ostra papryczka chilli
1/2 łyżeczki nasion pieprzu
1/2 łyżeczki kuminu
1/3-1/2 kubka octu jabłkowego
1/2 kubka miodu
1/2 kubka brązowego cukru
1 łyżeczka soli


1. Przygotowanie takiego chutney'a jest banalnie proste. Wszystkie składniki kroimy w niewielkie kawałki, wrzucamy do naczynia i gotujemy. Przyprawy rozgniotłam lekko w moździerzu przed wrzuceniem do garnka.






































2. Doprowadziłam składniki do wrzenia, potem zmniejszyłam gaz na minimalny i pozwoliłam pyrkać potrawie mieszając od czasu do czasu, aż zgęstniała do konsystencji konfitury.

3. W trakcie gotowania warto próbować i dostosować ilość dodanego miodu/octu - owoce bywają róźne, czasem słodsze, czasem mniej słodkie.

4. Gotowy chutney po ostygnięciu umieściłam w słoikach i pasteryzowałam w kąpieli wodnej.

niedziela, 26 lipca 2015

Przemyt zdrowego - muffiny cukiniowe

Jak już wielokrotnie wspominałam dziecię moje ma bardzo wybiórcze menu, z warzyw je tylko szczypiorek. Kombinuję więc jak tylko mogę, żeby mu coś zdrowego sprytnie przemycać pod postacią lubianych ciasteczek, gofrów itp.
Niedawno surfując przez odmęty kulinarnego internetu znalazłam przepis na ciasto cukiniowe ( http://www.thekitchn.com/how-to-make-zucchini-bread-157748 ) i postanowiłam je upiec w formie muffinków. 
Cukinię wyhodowałam własnoręcznie...choć w zasadzie to powinnam się przyznać, że cukinia owa nie została przeze mnie wyhodowana, a raczej przetrwała w moim ogródku pomimo wszelkich zaniedbań z mojej strony;). Jedno Wam powiem, cukinie i dynie to bardzo wytrzymałe i odporne na chwasty warzywa! Brak podlewania też znoszą przyzwoicie...



























Muffiny cukiniowe

2 średniej wielkości cukinie
3 kubki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
pół łyżeczki soli
2 duże jajka 
1 kubek cukru brązowego
3/4 kubka oliwy z oliwek
1 kubek posiekanych grubo orzechów włoskich

1. Rozgrzałam piekarnik do 180 stopni, przygotowałam sobie papierki do pieczenia muffinów.

2. Cukinię starłam na grubych oczkach tarki, po starciu powinna mieć objętość około 3 kubków.  Odcisnęłam ją przez szmatkę z nadmiaru soku.

3. Przygotowałam 2 miski - w jednej połączyłam ze sobą wszystkie suche składniki, w drugiej wszystkie mokre.

4. Cukinię i orzechy wrzuciłam do suchych składników i zmieszałam z nimi. Następnie wlałam zawartość "mokrej" miski do mieszaniny mączno-cukiniowej i delikatnie połączyłam składniki za pomocą drewnianej łyżki.

5. Muffiny piekłam sprawdzając czy już są gotowe przy pomocy patyczka. Można je wyjmować gdy nie przylepia się już do niego ciasto z wnętrza muffinki.

sobota, 20 czerwca 2015

Dżem rabarbarowy z nutką wanilii i bergamotki

Kocham rabarbar. Najbardziej taki surowy, obrany, chrupię go maczając w cukierniczce. Udało mi na szczęście nie zjeść całego w taki sposób i to co zostało zachować w słoiku na jesienną i zimową szarugę:).
Przepis na ten dżem, który mnie zaintrygował obecnością herbaty Earl Grey na liście składników, znalazłam na stronie "Food in Jars" (link) i poddałam pewnym modyfikacjom. 



























Dżem rabarbarowy "Earl Grey"

2 kg rabarbaru
1 kg cukru
1 laska wanilii
1 kubek mocnego naparu herbaty Earl Grey
Sok z jednej cytryny
30 g pektyny owocowej


1. Rabarbar obrałam, pokroiłam w kawałeczki. 
2. Wymieszałam rabarbar z cukrem, dolałam herbatę i doprowadziłam do wrzenia mieszając.
3. Do zagotowanego dżemu dodałam nasionka z laski wanilii, sok z cytryny i pozostawiłam dżem pyrkający lekko na wolnym ogniu na około 10 minut.
4. Dodałam pektynę i gotowałam dżem przez jeszcze około 5 minut.
5. Gorący rozkładałam do wysterylizowanych słoików i pasteryzowałam w gorącej kąpieli.



wtorek, 2 czerwca 2015

Makaron z topinamburem

Topinambur przyjechał do mnie z Ukrainy, nigdy wcześniej nie jadłam tego warzywa i okazuje się, że sporo straciłam. Dowiedziałam się też, że takie żółte kwiatki, które rosną u rodziców w ogrodzie są właśnie topinamburem - muszę najechać ich z łopatką, obrabować i przesadzić troszkę do swojego ogródka.
Topinambur mnie mile zaskoczył - ma ciekawy, lekko orzechowy smak i baardzo przyjemną teksturę. Postanowiłam go przygotować z makaronem domowej roboty, na który przepis znajdziecie w tym wpisie: http://kukinarium.blogspot.com/2015/02/makaron-domowy-z-kremowym-sosem.html


Makaron z topinamburem
(dla 2 osób)

200 g bulw topinamburu
Porcja makaronu (jak w przepisie z odsyłacza)
łyżka masła klarowanego
1/2 cytryny
pół pęczka pietruszki
parmezan do posypania
sól, pieprz

1. Topinambur porządnie wyszorowałam szczoteczką, nie obierałam ze skórki. Pokrojony w cienkie plasterki gotowałam na parze przez około 5 minut.

2. Tak obgotowany podsmażyłam na maśle, doprawiwszy solą i pieprzem. Dorzuciłam doń ugotowany makaron, wcisnęłam sok z połowy cytryny, posiekaną pietruszkę i wszystko porządnie zamieszałam.

3. Podawałam posypany parmezanem. 





poniedziałek, 1 czerwca 2015

Smak wiosny, czyli młoda kapusta z botwinką i jabłkiem.

Lubię przepisy na kapustę z lekko kwaskowo-słodkawą nutą. Tutaj postanowiłam dorzucić jeszcze pęczek botwinki i była to bardzo mądra decyzja:).






































Młoda kapusta z botwinką i jabłkiem

1 niewielka główka młodej kapusty
1 pęczek botwinki
1/2 pęczka koperku
1 jabłko
2 szalotki
1 łyżka masła
1 łyżka octu jabłkowego
odronina wody
sól do smaku

1. Szalotkę posiekałam, jabłko w skórce pokroiłam na małe cząsteczki. Oba składniki podsmażyłam na maśle.

2. Do powyższego dorzuciłam posiekaną kapustę i botwinkę. Chwileczkę podsmażyłam, po czym dodałam łyżkę octu jabłkowego i podlałam odrobiną wody, by warzywa się chwilę poddusiły. Nie dusiłam ich zbyt długo, chciałam by kapusta pozostała lekko "al dente".

3. Na koniec wrzuciłam posiekany koperek i całość lekko posoliłam. Pałaszowałam z kaszą gryczaną:).






piątek, 29 maja 2015

Chocolate chip cookies - ciasteczka po amerykańsku

Oj, chodziło za mną takie ciasteczko - duże, o maślanym smaku i miękkim, lekko ciągnącym wnętrzu. Jaki jest odpowiednik słowa "gooey" w języku polskim? Ono najlepiej oddaje ideę tych ciastek:).

Ciastka te są dla cierpliwych - ciasto potrzebuje poleżakować w lodówce przynajmniej przez 24h, ale och...jak warto poczekać! No i można jeszcze przez cały wieczór wyżerać "cookie dough"  z lodówki :P

Ciastka po upieczeniu i ostudzeniu najlepiej przechowywać w zamkniętym pojemniku. Świetne są do maczania w gorącej kawie i herbacie. 

Przepis autorstwa Jacques'a Torresa, na którym bazowałam pochodzi z książki "The Essential New York Times Cookbook" Amandy Hesser.





Nowojorskie chocolate chip cookies
(przepis na 24 spore ciasteczka)

225 g mąki tortowej
225 g mąki chlebowej
1 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 1/2 łyżeczki soli morskiej (do posypania po wierzchu, nie dodałam)
285 g miękkiego masła
280 g brązowego cukru (dałąm muscovado)
225 g cukru
2 duże jaja
2 łyżeczki ekstraktu z waniii (dałam nasionka z jednej laski wanilii)
270 g czekoladowych "piegusków" - nie miałam, użyłam tabliczki gorzkiej czekolady pokrojonej na kawałeczki)


1. Mąki przesiałam z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną i szczyptą soli.

2. W robocie kuchennym utarłam masło z cukrami aż zrobiło się puszyste - zajęło około 5 minut. Dodałam po jednym jajka, dobrze mieszając po każdym, oraz wmieszałam wanilię.

3. Redukując obroty miksera, wsypałam od razu wszystkie suche składniki i zmieszałam krótko - tylko do połączenia.

4. Dorzuciłam kawałeczki czekolady i delikatnie wmieszałam je drewnianą łyżką.

5. Ciasto w misce przykryłam szczelnie folią kuchenną i odstawiłam do lodówki - powinno tam posiedzieć przynajmniej przez 24 godziny. Można je przechowywać w lodówce i piec ciastka partiami do 72 godzin po zrobieniu.

6. Ciastka formowałam nabierając porcję łyżką, jedna powinna ważyć około 45 g. Formowałam z nich kulkę, rozpłaszczałam i kładłam na blaszce wyłożonej papierem. Trzeba uważać i nie układać ciastek zbyt blisko siebie - one rozlewają się w trakcie pieczenia i powiększają swoją powierzchnię dosyć solidnie.

7. Piekłam w 180 stopniach przez około 8-10 minut. Przy wyciąganiu z piekarnika trzeba uważać przenosząc pergamin z ciasteczkami na kratkę do studzenia - są one jeszcze bardzo miękkie. Po paru minutach twardnieją.

8. W szczelnie zamkniętym pojemniku można przechowywać je przez tydzień. Wątpię jednak żeby u mnie tak długo przetrwały;).


wtorek, 26 maja 2015

Owsianka

Oj, ostatnio Kukinarium się zapuściło...Nie miałam ani weny, ani czasu by gotować i w zasadzie żyłam na białym serze z olejem lnianym (ja biały ser z olejem lnianym mogę jeść na śniadanie, obiad i kolację tygodniami...jedzeniowo miewam czasem fazy kiedy przejawiam zachowania autystyczne;). 
Postanowiłam jednak wziąć się za swoją dietę i ją urozmaicać znów, więc oto jestem z powrotem. 
Na dobry początek to jak widzę mój idealny poranek: praktyka ashtangi, a potem owsianka - najlepsze śniadanie po porannych ćwiczeniach.
Owsiankę przez całe życie traktowałam jako jedno z dań do którego się nie przekonam - paskudną ciapę o nieciekawej konsystencji, wyzbytą jakiegokolwiek smaku, jedzenie dla niemowląt. Jednak tylko krowa nie zmienia poglądów, a jeżeli owsianka wygląda tak to...chyba tylko moje dziecko by jej odmówiło;).






































Owsianka
(porcja dla jednej mocno głodnej osoby)

50 g płatków owsianych (tu błyskawiczne)
300 ml wody
szczypta soli
pół łyżeczki dobrego masła (najlepsze irlandzkie!)
garść borówek amerykańskich 
3 morele
1 goździk i kawałek gwiazdki anyżu
2 łyżki syropu klonowego
uprażone nasionka słonecznika, dyni, siemienia lnianego do posypania


1. Płatki owsiane zalewam lekko osoloną wodą i gotuję na małym ogniu. Gdy woda się zagotuje dodaję masło i pozwalam owsiance pyrkać sobie delikatnie na małym ogniu przez około 4 minuty, aż nabierze gęstawej, kremowej konsystencji.

2. Morele umyłam, pokroiłam w cząstki i podsmażyłam przez chwilę na patelni, dolewając odrobinę syropu klonowego. Morele doprawiłam rozgniecionymi w moździerzu goździkami i anyżem. 

3. Gotową owsiankę podałam z morelami, jagodami z posypką z nasion i syropem klonowym. Eh... jutro rano gotuję taką samą;).



niedziela, 12 kwietnia 2015

Wegańskie muffiny owsiane z jabłkami

Dostałam wór jabłek i je przerabiam. Nie jestem fanką szarlotek, za to uwielbiam wszelkiego rodzaju muffiny, poza tym stwierdziłam, że trzeba zacząć myśleć o sezonie plażowania... Postanowiłam upiec zatem coś zdrowego - muffinki, które można wcinać (oczywiście w rozsądnej ilości) bez wyrzutów sumienia:). 
Piekłam już wegańskie muffinki, ale na bloga się jeszcze nie dostały bo za każdym razem oprócz tego, że były smaczne, to nie byłam z nich do końca zadowolona, bo nie miały dobrej konsystencji i się nieco rozsypywały. Ten przepis z dodatkiem zmiksowanego agrestu i siemienia lnianego w zastępstwie jaj jest moim pierwszym wegańskim ciastkiem, z którego jestem zadowolona - muffiny są przyjemnie wilgotne i nic a nic się nie kruszą.




Owsiane muffiny z jabłkami

200 g zmiksowanych blenderem owoców agrestu z kompotu (ewentualnie musu jabłkowego)
220g mąki żytniej razowej
150 g płatków owsianych
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki rozgniecionego w moździerzu kardamonu
szczypta imbiru
1/2 kubka mleka kokosowego zmieszanego z sokiem z połowy cytryny
1 łyżka mielonego siemienia lnianego zmieszana z 3 łyżkami wody
1/2 kubka cukru brązowego
1/2 kubka syropu z agawy
1/2 kubka roztopionego oleju kokosowego
2 średniej wielkości jabłka


1. Mąkę i płatki owsiane wymieszałam z proszkiem do pieczenia, sodą oczyszczoną, solą i przyprawami.
2. Mleko kokosowe zmieszane z sokiem cytryny zmiksowałam z agrestem, olejem kokosowym, siemieniem lnianym, które napęczniało pod wpływem wody i stało się lekko galaretowate, cukrem i syropem z agawy.
3. Suche składniki zmieszałam z mokrymi.
4. Jabłka posiekałam w kosteczkę, zmieszałam z ciastem.
5. Piekłam muffinki w temperaturze 200 stopni przez około 18 minut.